Na straganie w dzień targowy takie toczą się rozmowy…/Al mercato, ogni giorno tanti voci senti intorno…
We wrześniu kilkunastu znanych polskich autorów wysłało list otwarty do organizatorów Targów (http://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23941676,pisarze-groza-bojkotem-targow-ksiazki-wsrod-nazwisk-dehnel.html.) dotyczący dojazdu i warunków przebywania w halach zarówno publiczności jak i zaproszonych gości. Zapowiedzieli protest polegający na spotkaniach z czytelnikami nie na Targach, a w centrum Krakowa. Pisarze mówią dość: „Rosnącej popularności targów wśród wydawców, autorów i zwiedzających nie towarzyszą zmiany w sposobie zarządzania imprezą, co najpierw było zabawne, potem uciążliwe, a po ubiegłorocznych targach uznaliśmy zgodnie, że stało się niebezpieczne”. Organizatorzy obruszyli się, że to przesadzona opinia i odpowiedzieli, że przedsięwzięli co należy i co tylko było w ich mocy (http://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23945586,organizatorzy-targow-ksiazki-odpowiadaja-pisarzom-na-grozby.html). Stwierdzili, że pewnych problemów nie mogą usunąć (wyczarować nowe czy poszerzyć obecne drogi dojazdowe). Aby jednak pokazać dobrą wolę i takież zmiany, w miejsce szatni ustawili ekspres do kawy z napojem na wynos, a szatnię, zawsze będącą przy wejściu, przenieśli hen, daleko na przeciwległy koniec drugiej hali do dostawionego namiotu. Podobno projektant płakał jak to planował. W efekcie publiczność w mokrych kurtkach i z kapiącymi parasolami musiała przeciskać się między książkami w poszukiwaniu dobrze ukrytej szatni. Faktycznie poszerzono nieco alejki, a służby porządkowe co i raz udrożniały schody na antresolę przeganiając stamtąd młodzież, która od lat je okupowała. Bardzo wiele starszych osób zrezygnowało z odwiedzin na Targach z powodu uciążliwego dojazdu i braku możliwości skorzystania z jakiegokolwiek siedziska.
W tym roku nie przyjechało też Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, C.H. Beck i wiele, wiele innych. Brakowało naszych zaprzyjaźnionych od lat sąsiadów – Wydawnictwa Sic. Wszyscy podają ogromne trudności komunikacyjne, albo rosnące koszty stoiska, jak i pobytu. W miejsce nieobecnych pojawiło się bardzo dużo nowych, małych, zupełnie nieznanych wydawców – to dla nich szansa, aby zaistnieć i pokazać się.
Jeśli chodzi o samo stoisko, to kontynuujemy współpracę, mieliśmy tegoroczne nowości od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, C.H. Becka (który przysłał nam kurierem pięć gratisów) i krakowskiego wydawnictwa Tertium. Tak więc stoisko prezentowało się całkiem okazale. W czwartek rano przygotował je Janek Jelen znosząc paczki książek, rozpakowując i układając na półkach.
Pierwszego dnia odwiedziły nas władze z Warszawy: Monika Ordon-Krzak i Kasia Diehl. Jak miło je znów zobaczyć, wniosły dużo ruchu, śmiechu i energii. Dzięki swojej obecności, Monika rozpoczęła popołudniowe spotkanie z naszymi gośćmi: Katarzyną Mroczkowską-Brand i Williamem Brandem, którym w marcu 2017 roku Kapituła Nagrody Translatorskiej dla Tłumaczy Ryszarda Kapuścińskiego przyznała nagrodę za „całokształt twórczości translatorskiej”.
Do przeczytania na stronie laudacja prof. Jerzego Jarniewicza dla laureatów: (http://www.kulturalna.warszawa.pl/kapuscinski,1,9008.html?locale=pl_PL)
Goście pięknie opowiadali skąd wziął się pomysł, o zaletach tłumaczenia w duecie przez native speakerów należących do języka źródłowego i docelowego. Podobno najtrudniejsze okazało się znalezienie wydawcy, wysłali tekst do co najmniej dwustu zanim udało się jednego zainteresować. W efekcie pan William zmienił zawód wykładowcy na anglistyce w USA na agenta Kapuścińskiego. Opowiadali o perypetiach i ciekawostkach, znajomości z pisarzem i wielokrotnych wizytach u niego. Po pewnym czasie pani Katarzyna zdecydowała się skupić na pracy naukowej na Uniwersytecie Jagiellońskim i pisaniu książek. Bardzo polecamy jedną z nich: Deportowani z życia o analizie i interpretacji powieści amerykańskich, afrykańskich i karaibskich autorów, których kolonializm pozbawił swego miejsca na ziemi. William Brand pozostał w Polsce i jest tłumaczem, przełożył kolejne reportaże Kapuścińskiego, a obecnie różne teksty literackie i naukowe, sporo pozycji związanych z wojną i Holokaustem, w tym dla muzeum w Auschwitz. Wspominaliśmy o filmie Jeszcze jeden dzień z życia według prozy Kapuścińskiego. Słuchaliśmy, jak się można nauczyć polskiego, jak się żyje Amerykaninowi w Polsce i o ważności spacerów po starym Krakowie. Spotkanie było nadzwyczaj udane chociaż tym razem przy raczej skromnej reprezentacji słuchaczy.
Drugiego dnia na stoisku dyżurowała Ela Nowak wraz z Karoliną Kalinowską zaprzyjaźnioną z Tertium. Wieczorem naszym gościem była pani Monika Woźniak, Polka mieszkająca w Rzymie, związana z UJ i uniwersytetem La Sapienza. Ze swadą i humorem opowiadała, jak uczy translatoryki studentów pochodzących z różnych stron świata, o Andrei Camillerim i jego oryginalnym dziwaku, inspektorze Montalbano. Zastanawiałyśmy się czy kryminały i Harlekiny są gorszą literaturą, a także było sporo o włoskim jedzeniu, a szczególnie o zmaganiach w przekładaniu przysmaków lubianych przez owego Montalbano. Wspomniałyśmy także o wprowadzeniu lokalnego charakteru do powieści, w czym jednym z prekursorów był właśnie Camilleri oraz o ważności literatury dla dzieci. Nasz gość przeczytał po włosku Na straganie, Brzechwy, pokazaliśmy też wydanie Koziołka Matołka – Capretto Scemetto z Dementiny (zamiast z Pacanowa), obie w przekładzie pani Moniki. Przybyła spora grupa publiczności. Pod koniec spotkania – stały punkt naszych spotkań – promowaliśmy kryminały Camillerego i powieść Fallaci przetłumaczone przez naszego gościa i wydane przez Wydawnictwo Literackie. Na sam koniec zostawiliśmy niespodziankę dla wszystkich – prezent w postaci wierszy Brzechwy po włosku przekazanych przez wydawnictwo Czerwony Konik, które rozdawała zaprzyjaźniona z nami filolog i bibliotekarka, Wanda Żuraniewska.
W sobotę dyżurowała Grażyna Doehring, a potem ja, towarzyszyła nam pani Karolina jak dnia poprzedniego. Typowy sobotni tłok, mnóstwo autorów i celebrytów, ogromne kolejki po autografy chociaż, co dziwne, już koło 18 zrobiło się zupełnie luźno. W niedzielę dyżurowałam z Władysławem Chłopickim z wydawnictwa Tertium. Dużą przyjemność sprawił nam Henryk Sawka, który zajrzał do nas, porozmawiał, i zrobił sobie zdjęcie z nami i książką Humor polski pod redakcją m. in. właśnie p. Chłopickiego.
W czwartek odwiedziła nas Agnieszka Ziemiańska z Muratora Expo – organizator Targów warszawskich i katowickich, których jesteśmy partnerami/patronami, trafiła akurat na Monikę Ordon, z którą ustalają warszawskie sprawy targowe. Zajrzała profesor Elżbieta Tabakowska, Ryszard Wojnakowski (byli kiedyś naszymi gośćmi). Przyszli studenci I roku filologii szwedzkiej UJ (gościem honorowym była Szwecja).
W tym roku tylko jeden autor książki pragnął przetłumaczyć ją na angielski i tam wydać, tylko jeden ojciec dopytywał, czy jego córka wyżyje z tłumaczeń, natomiast młode, konkretne licencjatki pytały szczegółowo, jak zostać tłumaczkami konferencyjnymi. Z ciekawostek pewna pani drążyła sprawę specjalistycznych książek dotyczących edytowania tekstów w języku angielskim, była bardzo tajemnicza, ale zrozumiałam, że głównie chodziło jej o poprawne użycie przedimków angielskich oraz interpunkcji.
Obiad jadłam w towarzystwie dwóch mocno wymalowanych pań, które dwa razy już niemal wstawały od stolika, ale ostatecznie decydowały jeszcze posiedzieć i pogawędzić, a właściwie pomalować i poprawić urodę. Przez ich wahania profesor Bralczyk poszedł szukać innego wolnego miejsca. Godzinę później jedna z owych pań zawitała do nas i przepraszając za zapominanie polskich słówek, mocnym amerykańskim akcentem zachęcała do odwiedzenia ich strony oraz przeczytania książki Biznesowe inspiracje Polek na świecie.
Kilka lat temu pisałam o znanym bezdomnym z Berlina o ksywce Kaiser Kasimir, który reklamował na Targach swoją książkę (https://szczecinek.com/artykul/ja-cesarz-kazimierz/226579\). Przez szereg lat przychodził do nas pewien dziennikarz biegły w języku czeskim i słowackim, zawsze w traperskim kapeluszu, bywali przeróżni globtroterzy, których wtedy żartobliwie nazywaliśmy globtrotuarami, na każde spotkanie literackie zaglądał też pewien nasz wielbiciel z brodą. Byli to starsi panowie, niestety od pewnego czasu już ich nie widujemy w halach Expo. Mam też wrażenie, że zrobiło się jakoś mniej oryginalnie i kolorowo, żadnych odlotowych strojów czy pomysłów. Wprawdzie całymi dniami snują się po alejkach różni przebierańcy: król, który reklamuje Biblię, czarodziej, wielkie maskotki, w tym roku dodatkowo przeszkadzał wszystkim przedwojenny policmajster wiodący więźnia, ostrzegając o swojej obecności przeraźliwym dzwonkiem, ale to nie to, co fantazyjna publiczność czy kiedyś pianista grający Chopina.
Wiele osób zatrzymywało się, by podziwiać naszą dekorację – dynię w kasztanach i nawet ją fotografowano.
Tak czy owak, proszę zapisać w kalendarzach: 24-27 października 2019 roku, jak zwykle ostatni weekend miesiąca.
Bożena Markiewicz