21. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2017
Dla naszego Stowarzyszenia październikowe, krakowskie Targi zaczynają się późną wiosną. Tym razem podstawowym problemem było zdobycie książek na półki naszego stoiska. Postanowiłam załatwić to kompleksowo i przyszłościowo. Dzwoniłam i pisałam do różnych wydawnictw publikujących dla tłumaczy namawiając ich na wypożyczenie nam książek, by chętni mogli je u nas obejrzeć, a następnie kupić na macierzystym stoisku (nam nie wolno sprzedawać cudzych książek). Udało się nawiązać współpracę z Wydawnictwami Uniwersytetu Warszawskiego, Jagiellońskiego, C.H. Beckiem i Tertium. Wymagało to bardzo wielu telefonów i maili, wyjaśnień, tłumaczeń, ustaleń, uszczegółowień, potwierdzeń, przypomnień i zapewnień. Były także miłe wizyty w krakowskich wydawnictwach. Szczególnie ciekawy kontakt nawiązałam z przedstawicielami Tertium, profesorami Joanną Dybiec-Gajer i Władysławem Chłopickim. Stanęło na tym, że pracownice wydawnictwa będą nam towarzyszyć na stoisku i sprzedawać ich książki.
Trzeba też było wymyślić kogo zaprosić na panele, znaleźć kontakt, zapytać o zgodę, spotkać się, a następnie ustalić temat, scenariusz i wszystkie szczegóły. Aby urozmaicić te spotkania, staram się do sali seminaryjnej zaprosić przedstawiciela wydawnictwa z kilkunastoma książkami, które nasz gość ostatnio napisał lub przetłumaczył. Czasami zdarzają się odmowy, bo wydawcy nie mają przenośnej kasy fiskalnej albo zbyt małą obsadę na stoisku. W tym roku dostaliśmy książki ze Znaku, Agory, Prószyńskiego i sami je sprzedawaliśmy.
Nawiązywałam też kontakty z nowymi/starymi członkami STP prosząc o pomoc w dyżurowaniu na stoisku. Pewna młoda osoba zbyła mnie jednym zdaniem: „Teraz jestem na urlopie, a na targach nie mogę, bo wtedy pracuję”. Jednak przysięgli: Jan Jelen, tłumacz szwedzkiego i Grażyna Döhring – germanistka, z entuzjazmem odnieśli się do pomysłu. Janek ułożył na komputerze różne potrzebne nam teksty, wydrukował, zaniósł też informacje o naszych spotkaniach na uczelnie językowe.
W środę jak zwykle pojechałyśmy z Elą Nowak zorganizować stoisko. W czwartek rano rozpoczął dyżurowanie Janek Jelen, przyniósł książki od pozostałych wydawców, ułożył na półkach i wszystko przygotował. Wkrótce dojechał z Warszawy Wojtek Gilewski z Zarządu. Czwartek to dzień branżowy, niewielu zwiedzających, obaj mieli czas, żeby spokojnie pospacerować po stoiskach, pójść na interesujące ich konferencje, szczególnie Wojtek cieszył się z obecności pisarzy francuskich. O 16:00 rozpoczęliśmy spotkanie z Michałem Rusinkiem. Najpierw Wojtek przedstawił nasze Stowarzyszenie, a następnie gość opowiadał głównie o tłumaczeniach dla dzieci okraszając je anegdotami, mówił też o poważnych przesłaniach zawartych w tej wydawałoby się niepoważnej literaturze. Omawiał wiersze A. A. Milne’a, tomik Etgara Kereta Noc bez księżyca, przygody Gruffalo, Misia Paddingtona, Piotrusia Pana i tłumaczenia Fistaszków. Przypominał i porównywał przekłady Marianowicza, Barańczaka i Słomczyńskiego. Wspomniał też o trudnościach przy tłumaczeniu musicali. Następnie zainteresowani mogli kupić jego najnowsze książki i otrzymać autograf. Z powodu tak znanego nazwiska, całe spotkanie uwiecznił jakiś oficjalny kamerzysta i fotograf.
Pan, o który żartujemy, że mieszka na terenie Targów podczas święta książki i od lat przychodzi na niemal wszystkie nasze spotkania, był na posterunku od rana, także przyszedł „na Rusinka”.
W czwartek dyżurowanie rozpoczęła Ela Nowak, przyjechała także Magdalena Macińska z Zarządu z Warszawy. O godzinie 18:00 z Piotrem W. Cholewą – doktorem nauk matematycznych zastanawialiśmy się dlaczego fantastyka jest ostatnio tak bardzo popularna, co jest w niej ważnego i pasjonującego dla czytelników, jakie wartości niosą powieści Pratchetta i czy mogłyby być lekturą szkolną, dlaczego studiowanie matematyki pomaga w tłumaczeniu fantastyki, także o specyficznym humorze pisarza i trudnościach w przekładzie. Pan Cholewa w sposób ogromnie bezpośredni ze swadą i humorem odpowiadał na pytania. Następnie jak zwykle była możliwość zakupu książek i otrzymanie autografu tłumacza – wydawnictwo Prószyński dało nam aż 40% rabat! W oba wieczory sprzedaż książek prowadziła moja koleżanka rusycystka i bibliotekarka, Wanda Żuraniewska.
W sobotę na stoisku dzielnie udzielała informacji Grażyna Döhring, towarzyszyła jej, jak codziennie, pani z Tertium sprzedająca książki. Zajrzała też Ela Nowak. Jak zwykle tłok, gwar, sporo osób kupowało książki, inni tylko oglądali, a potem udawali się na odpowiednie stoisko.
W niedzielę znów dyżurował Janek Jelen. On też pooddawał wszystkie książki i zamknął stoisko. Ja w tym roku pochorowałam się i zdołałam poprowadzić tylko oba spotkania.
Wiele osób pytało czy i jak mogą się zapisać do Stowarzyszenia – czekamy na nich, a mniejsze lub nowe wydawnictwa poszukiwały dobrych tłumaczy. Pewien gimnazjalista przyszedł do nas z grubym zeszytem, zbierał autografy sławnych ludzi: pisarzy, studentek roznoszących reklamy, studentów przebranych za różne stworki, osób pracujących na stoiskach, a potem prosił w recepcji o dużą pieczęć potwierdzającą zdobycze.
Kiedy niewiele osób przychodzi do nas – obserwujemy zwiedzających: ludzie albo szybko zmierzają do konkretnego stoiska lub spacerują bez celu, patrzą do góry na napisy, widać w oczach proces myślowy, czasem przystają i idą dalej. W sobotę po południu jest nieustanny szum, gorąco, atmosfera robi się obezwładniająca, zmęczony tłum ledwie się przesuwa w ogromnym tłoku, ludzie patrzą coraz bardziej tępo, obijają się o siebie, o wózki z dziećmi i niemowlęta w chustach. Sobota to nie czas i miejsce dla nich, niestety jest to wciąż najdogodniejszy dzień dla rodziców, wielu blokuje wózkami przejścia i bywają roszczeniowi. Z drugiej strony już prawie nie zdarzają się takie scenki:
– Dzień dobry – mówi dojrzała pani.
– Dzień dobry – szepcze młoda.
– Dobrze trafiłyśmy, bo córka studiuje języki i chce tłumaczyć – kontynuuje energiczna matka. – A na razie, to potrzebujemy materiały do magisterki.
Córka chowa się za matkę.
Niektóre panie tylko krótko rzucały przez ladę i odchodziły:
– Uczę angielskiego, jestem po filologii. Ale teraz będę tłumaczyć z norweskiego. Bo znam.
W tym roku nie było osób błądzących, zmęczonych chodzeniem po stoiskach czy samotnych spragnionych pogadać o czymkolwiek, choćby o wnukach. Nie pojawiły się znane nam z poprzednich lat postacie, „wybitni tłumacze”, którzy już przetłumaczyli Biblię, Koran i Talmud, ani genialni lingwiści: „ja to 15 języków biegle”. Natomiast gwałtownie rośnie potrzeba wydawania za granicą: coraz więcej osób pragnie swoje powieści i poezje tłumaczyć na języki obce i wydać za granicą, przy czym są to zwykle autorzy początkujący i wciąż nie wszyscy przyjmują do wiadomości, że literaturę tłumaczą native-speakerzy języka docelowego, a poezję – poeci. Piszącym wydaje się, że zagranica czeka na ich teksty, a po przełożeniu to się przecież (jakoś samo) wyda.
– Szukam i nie mogę nigdzie znaleźć. Czy państwo tłumaczą też poezję? Ja potrzebuję na francuski – usiłował złożyć zamówienie młody poeta. – W Polsce wydawcy to mafia, nigdzie nie mogę wydać moich poezji w języku obcym.
Albo i tak:
– Szukam tłumacza do mojej kolejnej powieści.
– A która to z kolei? – pytamy z zainteresowaniem.
– Druga.
Tłumaczymy co i jak.
– Wiem jak to u nas jest – autor macha ręką. – W grudniu moja książka wychodzi w Polsce, ale właśnie ta książka musi być koniecznie przetłumaczona na angielski. Postaram się jakoś załatwić tę kwestię…
Wszystkim pragnącym wydać swoją twórczość za granicą życzymy powodzenia, cenimy ambicje, jesteśmy w Unii i są takie możliwości. Pytającym staramy się jedynie wytłumaczyć, jak wygląda procedura i że nie jest to takie proste, światowe wydawnictwa nie czekają na nich.
Tak czy owak za rok spotykamy się w Krakowie 25 października. A zanim to nastąpi, zachęcamy wszystkich tłumaczy i adeptów do wzięcia udziału w konkursie na przekład książki z dziedziny matematyczno-przyrodniczej lub technicznej im. Jerzego i Hanny Kuryłowiczów, którego patronem jest między innymi STP, a nagrodę zwycięzcy wręczamy podczas Warszawskich Targów Książki w maju.
http://www.wydawnictwoalbatros.com/1,2,29,nagroda-im-jerzego-i-hanny-kurylowiczow.html
Bożena Markiewicz