Koleżanka Katarzyna Diehl, przewodnicząca Komisji Rewizyjnej STP, która jest również członkiem ATA, uczestniczyła w konferencji Amerykańskiego Stowarzyszenia Tłumaczy, która odbyła się w listopadzie 2015 roku w Miami. Zamieszczamy in extenso jej znakomitą relację z tego wydarzenia, napisaną specjalnie dla nas!
Miami Surprise *****
Praca zawiodła mnie już w bardzo różne, ciekawe miejsca, ale w Miami byłam po raz pierwszy. Z czym do tej pory kojarzyło mi się to miasto ? Na przykład, ze słynnym filmem „Scarface” z Al’em Pacino w roli głównej, z muzyką Glorii Estefan i z kubańskimi uchodźcami. W dalszym ciągu zresztą mieszka tu bardzo wielu imigrantów, właśnie głównie z Ameryki Środkowej. W ostatnich 25 latach dołączyli do nich imigranci m. in. z dawnego ZSRR i z byłej Jugosławii. Polaków nie spotkałam ani razu, ale może byłam tam zbyt krótko (zaledwie kilka dni). Tak czy owak, jest to bardzo piękne miejsce także nic dziwnego, że cieszy się taką popularnością. No i ten tropikalno-sawannowy klimat ! Żar lał się z nieba nonstop, ale nie widziałam, aby to komuś w czymś przeszkadzało. Wszyscy wyglądali na raczej dość zadowolonych z życia.
I właśnie w takim miejscu odbyła się 56. Doroczna Konferencja American Translators Association, do którego należę od 2014 roku (w 2014 roku zdałam egzamin certyfikacyjny ATA w zakresie tłumaczenia tekstów specjalistycznych z języka angielskiego na język polski). Doroczne konferencje ATA, odbywające się za każdym razem w innym miejscu, są prawdziwym świętem i kulminacją całego roku pracy. Możliwość wystąpienia podczas tych konferencji jest autentycznym wyróżnieniem. Chętnych do wygłoszenia swojej prezentacji nigdy nie brakuje, choć nie otrzymują oni za to wynagrodzenia a zgłaszane propozycje muszą zostać najpierw zaakceptowane przez Komitet Programowy. Poza tym, prelegenci opłacają swój udział w konferencji na takich samych zasadach jak wszyscy pozostali uczestnicy (a nie jest to mała opłata). Tym razem odbyło się prawie 170 sesji, a liczba zarejestrowanych uczestników przybyłych na tę konferencję z całego świata przekroczyła 1600 osób. Z Polski były zaledwie dwie osoby, w tym oczywiście ja.
Warto podkreślić, że program tej wielkiej, 4-dniowej konferencji wypełniają zarówno ogólne prezentacje adresowane do osób dopiero początkujących w zawodzie tłumacza, jak i prezentacje bardzo specjalistyczne dotyczące szczegółowych kwestii. Oczywiście mnie interesowały głównie te drugie. Poza tym program układany jest w taki sposób, aby tematy nie dublowały się i aby sesje o zbliżonej tematyce nie pokrywały się czasowo.
Jako nowocertyfikowany członek musiałam zaliczyć ćwiczenia z kodeksu etycznego ATA. Były to bardzo emocjonujące zajęcia prowadzone przez wieloletnią Prezes ATA, Caitilin Walsh (USA). Warsztaty polegały na przedyskutowaniu (w grupach) dwóch kontrowersyjnych z etycznego punktu widzenia sytuacji i opracowaniu możliwie najlepszych strategii ich rozwiązania. Aby utrzymać certyfikację ATA muszę w ciągu 3 lat zgromadzić co najmniej 20 tzw. punktów kształceniowych (CE points). Można je zdobywać właśnie na tego typu szkoleniach lub konferencjach, w kraju i zagranicą. Uważam, że jest to bardzo dobry i dobrze funkcjonujący system, który gwarantuje, że certyfikacja będzie stale aktualna.
Spośród pozostałych sesji, na które się wybrałam, warto wymienić m. in. tę poświęconą post-edycji tłumaczenia maszynowego (Jose Palomares, USA). Jest to ostatnio (niestety) coraz większa część światowego rynku tłumaczeniowego i, czy nam się to podoba czy też nie, agencje oferują coraz częściej zlecenia polegające na redagowaniu tłumaczeń wykonanych maszynowo (za pomocą odpowiedniego oprogramowania). SDL oferuje specjalną aplikację do obsługi procesu post-edycji. Po wysłuchaniu tej prezentacji nasunęły mi się następujące refleksje. Na razie post-edycja ma ekonomiczny sens jedynie w przypadku bardzo określonych tekstów, których tłumaczenie da się z grubsza „oprogramować”. Autor prezentacji zachęcał do tego, aby nie odrzucać tego typu zleceń z definicji. Nic dziwnego. Reprezentował firmę z San Francisco, która się zajmuje lokalizacją. Niestety, z moich doświadczeń wynika, że tego typu działalność jest przydatna jedynie w przypadku, gdy materiał do post-edycji powstał na bazie bardzo gruntownie przygotowanej pamięci tłumaczeniowej, stale uaktualnianej i weryfikowanej przez kompetentne osoby (a i tak mogą się w niej znaleźć błędy, także należy być bardzo czujnym, aby tych błędów nie powielać). Pamięć tłumaczeniowa i glosariusze są bardzo cennym towarem, gdyż ich sporządzenie jest kosztowne i bardzo pracochłonne (choć niby tworzą się automatycznie). Duże projekty lokalizacyjne mogą prawidłowo obsłużyć jedynie duże firmy i instytucje dysponujące odpowiednim zapleczem informatycznym. Zrzucanie konieczności budowania terminologicznej bazy danych na tłumacza – wolnego strzelca (czyli tłumacza nieetatowego) i żądanie od niego jej nieodpłatnego udostępniania jest nadużyciem, a wręcz wykorzystywaniem tłumacza do darmowego wykonywania dodatkowych prac z tego tytułu, że otrzymał zlecenie i musi je zrealizować. Jest to nieprawidłowa sytuacja, która nie powinna mieć miejsca. Tłumacze – freelancerzy powinni otrzymywać wynagrodzenie lub tantiemy za wytworzoną przez siebie pamięć tłumaczeniową lub glosariusz, który jest potem wielokrotnie wykorzystywany przy następnych tłumaczeniach wykonywanych przez innych tłumaczy.
Następnym tematem, który mnie zainteresował była transkreacja i tłumaczenie kampanii marketingowych (Gabriela Lemoine, Argentyna). Jest to kolejna dynamicznie rozwijająca się dziedzina funkcjonująca na pograniczu tworzenia treści reklamowych, tłumaczenia i lokalizacji. Autorka przygotowała bardzo przyjemną i bogato ilustrowaną prezentację, choć dla osób, które studiowały marketing i zarządzanie (czyli takich jak ja) zawierała ona informacje zupełnie podstawowe. Z tego wynika, że była raczej skierowana do lingwistów niż do osób zawodowo zajmujących się marketingiem towarów i usług. Dyżurnym już przykładem na tego typu prezentacjach jest kampania reklamowa Coca-Coli, która polegała na personalizacji produktów. W każdym kraju na etykietach półlitrowych butelek pojawiły się lokalne imiona i nazwy, dzięki czemu miejscowi klienci mogą jeszcze bardziej utożsamiać się z kupowanym produktem. Jest to niewątpliwie bardzo udana kampania reklamowa jednej z najbardziej znanych marek.. Jednak, moim zdaniem, generalnie rzecz biorąc, w agencjach reklamowych lub dla agencji reklamowych powinno pracować więcej zawodowych lingwistów, aby uniknąć tworzenia niezręcznych lub niestosownych haseł reklamowych wynikających często ze słabej znajomości realiów i niewystarczająco dogłębnej znajomości języków obcych. Jako przykład niech posłuży billboard Centrum Handlowego, który w zeszłym roku widziałam w Gdańsku a widniał na nim taki oto napis : Centrum Hand-Love . Niestety. I niestety wisi nadal. To znaczy pewnie mało kto zauważył ten błąd, a autorowi wydawało się, że to świetny pomysł. Darowałam sobie wyprowadzanie go z tego błędu licząc na to, że może sam się w końcu zorientuje. Zresztą takich zabawnych przykładów jest więcej, jak choćby niedawna kampania wyborcza pewnej partii pod szumnym hasłem „Go West”, które tak naprawdę znaczy, to co znaczy (a wystarczyło tak naprawdę tylko sprawdzić w The Free Dictionary).
Bardzo bliski mojemu sercu był temat prezentacji Cristiny Silvy (Brazylia, USA), który po polsku niechaj zabrzmi następująco: W kabinie (i poza nią) możesz się spodziewać wszystkiego. Gdy słucham takich prezentacji, zawsze nachodzą mnie podobne myśli. Jeszcze kilkanaście lat temu nie mówiło się tak dużo o tym, jak tłumacz konferencyjny ma sobie radzić ze stresem. Po prostu miał sobie radzić i koniec. Jak mu coś nie wychodzi, to widać się nie nadaje. W ogóle kiedyś wychodzono z założenia, że nawet ucząc tłumaczenia konferencyjnego na uniwersytecie nie mówi się o tak wstydliwych sprawach jak zdenerwowanie, a skoro się nich nie mówi, to znaczy, że one nie istnieją. Tłumacz miał mieć z założenia nerwy ze stali, choćby się waliło i paliło. Z różnymi ewentualnymi problemami miał sobie radzić domorosłymi metodami. Na szczęście to uległo zmianie i okazało się, że tłumacz też człowiek i fachowe przygotowanie w zakresie stress management’u nie zawadzi. Bardzo to popieram. Praca nad oddechem, nad emisją głosu, nad językiem ciała, dbanie o dobrą kondycję fizyczną i psychiczną, higieniczny styl życia – to są rzeczy, których nas kiedyś (późne lata 80-te) nie uczono bo i po co. To było dobre dla jakichś zagranicznych maminsynków. Tu liczyła się tylko twarda wiedza, twarde realia i kultura typu macho. Jak się okazało, macho to za mało (Rym mój, KD:-)). Im trudniejsze warunki tłumaczenia, tym stres większy. I bardzo dobrze, że dostępnych jest teraz coraz więcej szkoleń poświęconych doskonaleniu tzw. umiejętności miękkich (oraz bardzo dobrze, że mamy do dyspozycji coraz więcej wyników badań na ten temat). Tłumacz – wolny strzelec powinien naprawdę dbać o swoją kondycję, bo musi mu ona wystarczyć na długo.
Spośród wszystkich sesji, w których uczestniczyłam zdecydowanie najbardziej profesjonalną i najlepiej przygotowaną była prezentacja Cyrila Frelova (AIIC, USA, dawniej Rosja i ZSRR) na temat zdalnego tłumaczenia ustnego (remote interpreting). Tłumaczenie w trybie zdalnym również coraz mocniej zaznacza swoją obecność na rynku tłumaczeniowym ze względu na powszechny dostęp do Internetu. Niestety, co dobitnie wykazał Cyril, króluje w tej dziedzinie kompletny chaos i przypadkowość, czego ofiarą padają oczywiście tłumacze, którzy często z konieczności muszą pracować w takim z reguły mało przyjaznym trybie. Oczywiście klienci, agencje i sprzedawcy stosowanych urządzeń są w stanie pracującym na wolnym rynku tłumaczom wmówić bardzo wiele. Dlatego też bardzo cenny jest każdy fachowy głos w tej sprawie, płynący ze środowiska tłumaczy, którzy dogłębnie zbadali ten temat. Otóż przede wszystkim podstawowy warunek umożliwiający wykonanie tłumaczenia ustnego, jakim jest odpowiednia słyszalność komunikatu źródłowego jest w przypadku tłumaczenia zdalnego ( czyli np. tłumaczenia wykonywanego za pośrednictwem telefonu stacjonarnego, telefonu komórkowego, VOIP) poważnie zakłócony. Wmawianie tłumaczom, że to nic nie zmienia ma charakter zwykłego nadużycia. Nie obowiązują w tej dziedzinie narazie żadne standardy poza chęcią zaoszczędzenia na kosztach organizacji prawdziwego spotkania lub konferencji z prawidłowym nagłośnieniem. Także znajdujemy się obecnie na bardzo wczesnym etapie rozwoju tłumaczenia zdalnego, które powinno być stosowane jedynie awaryjnie i jedynie do celów roboczych, z zaznaczeniem, że jest to dużo trudniejszy tryb tłumaczenia.
Oto jeden z ważniejszych slajdów tej prezentacji (zdjęcie moje).
Cała prezentacja Cyrila Frelova (slajdy) jest dostępna tutaj i gorąco polecam jej lekturę.
link: https://app.box.com/s/n7tjbw4jpgxr9iiepsefqwjmjyypcnuq
Zdjęcie tytułowe: Miami, Chopin Plaza nieopodal Hotelu Intercontinental.
Katarzyna Diehl,
12 stycznia 2016 r.